Wywiad Małgorzaty Wilk redaktorki 'Nieregularnika WTZ'

z bibliotekarzem Filii nr 16 Krowoderskiej Biblioteki Publicznej przy ul. Królowej Jadwigi w Krakowie - autorem JASEŁEK

Małgorzata Wilk: Nie tak dawno mieliśmy okazję wspólnie obejrzeć na terenie WTZ "Jasełka międzygalaktyczne: Betlejem - Kraków - Wszechświat 2000" pańskiego autorstwa, w wykonaniu naszej grupy teatralnej. Czy podobał się panu nasz spektakl?

Antoni Gazda.: Tak, nawet bardzo! Odniosłem wrażenie, że aktorzy autentycznie dokonali w sobie tej głębokiej przemiany jaką podsuwa scenariusz. Zgodnie z moim marzeniem podział na aktorów i widownię zaczął stopniowo zanikać i wszyscy staliśmy się współautorami i współaktorami prywatnej i jednocześnie wspólnej prawdy: o Bogu i o nas samych.

M.W.: Podobno dopisał pan po naszym występie jakiś nowy fragment?

A.G.: Istotnie. Stwierdziłem, że w takich warunkach jak Wasze, to znaczy bez profesjonalnej sceny, świateł, dzwonków, proscenium, orkiestry itp., przy pomocy, których można skoncentrować uwagę widza na dowolnym obiekcie i dowolnym fragmencie tekstu, trzeba zrobić to inaczej, więc od następnego razu Jasełka rozpoczynać może rozmowa telefoniczna naszego telewidza z kimś, kto usiłuje zwrócić jego uwagę - zatem jednocześnie i naszą, widzów - na jakieś dziwne wiadomości, które pojawiają się na ekranach telewizorów.

MW.: Czy zgodzi się pan przybliżyć czytelnikom "Nieregularnika" treść "Jasełek…" ?

A.G.: Bardzo proszę. Bohaterem sztuki jest Telewidz (a więc praktycznie każdy z nas), który na oczach widowni zmaga się z pewną zaskakującą i niezrozumiałą wiadomością jaka dociera do niego z ekranu telewizora. Oto spiker TV-Kraków relacjonuje reporterskim sposobem, ale wierszem, że:

Nad Betlejem , nad Krakowem,
gwiazda - satelita Boski,
przekazuje wieści nowe
z Betlejemskiej wioski:…

I kiedy próbuje powiedzieć co zdarzyło się:

Dzisiaj w Betlejem…

Zostaje zaskoczony i wyręczony przez słowa, i przez kolejne zwrotki kolędy pt. Dzisiaj w Betlejem…wesoła nowina

Nasz Telewidz dowiaduje się z treści kolędy o tym, co zdarzyło się w Betlejem i w określony sposób reaguje na tę wiadomość, to znaczy komentuje ją z sarkazmem i po prostu niedowierza jej. W końcu poirytowany przełącza telewizor na inny kanał, żeby ją sprawdzić.

Sytuacja powtarza się kilkakrotnie: na wszystkich kolejno włączanych kanałach spikerzy usiłują przekazać coś, co za nich wyśpiewuje chór (następują kolejno kolędy), a telewidz tak jak poprzednio zżyma się i niedowierza. Przychodzi jednak przełom, kiedy ten sceptycyzm kruszy się, a jego miejsce zaczyna wypełniać nowa wiedza i nowa wiara. Telewidz staje się człowiekiem Bożym, staje się Jego pomocnikiem - jest urzeczony Jego obecnością.

M.W.: Czy zaskoczyło pana coś w naszej interpretacji, czy było w niej coś , co przedstawiliśmy inaczej,niż pan sobie wyobrażał pisząc "Jasełka…"?

A.G.: Z wyjątkiem tekstu - niemal wszystko. Nie znałem przecież aktorów, nie uczestniczyłem w próbach, nie konsultowałem niczego. Poza tym to była faktyczna premiera moich Jasełek, jeśli przyjąć, że prapremierą było ich wystawienie przez WTZ przy ul. Emaus.

M.W: Skąd przyszła inspiracja do napisania "Jasełek…" ?

A.G: Właśnie z Emaus…to znaczy z - zaprzyjaźnionych z naszą biblioteką - Warsztatów Terapii Zajęciowej przy ulicy Emaus 18. Było to autentyczne tzw. zapotrzebowanie społeczne. Ponieważ nie mieliśmy w bibliotece odpowiednio prostego tekstu jasełek - a tego właśnie poszukiwała pani Magda Hoffmann, terapeutka z WTZ Emaus - trzeba było szybko tekst napisać, bo sprawa była pilna.

M.W: Jak szybko?

A.G.: Na rano.

M.W.: Skąd pomysł, żeby bądź co bądź starożytne zdarzenia potraktować jako dokonujące się teraz?

A.G.: Ponieważ zawsze chodzi o nas, o to co i jak przeżywamy, o to czym żyjemy i jak dojrzewamy, a ściślej - na jaki temat żyjemy i na jaki temat dojrzewamy. Chodzi o temat naszego teraz, o sens naszej aktualności.

M.W: Pełny tytuł "Jasełek…" mógłby sugerować, że interesuje Pana temat Kosmosu, czy też astronomii. Czy tak jest w rzeczywistości?

A.G.: Jedynie w takim sensie, że planeta na której podróżujemy przez nasz Układ Słoneczny porusza się z wystarczająco imponującą dla mnie prędkością, i że - chcąc nie chcąc - od urodzenia jestem kosmonautą. Ziemia jest cząstką kosmosu i wszystko to co na Ziemi istnieje, a więc Betlejem, Kraków, Nowy Jork i każdy człowiek - stanowi również cząstkę Wszechświata. Tyle, że człowiek jest dziwną cząstką, taką mianowicie, której ten wszechświat nie jest obojętny. Człowiek bez przerwy coś przeżywa, a to co przeżywa w danej chwili staje się sprawą najważniejszą w całym Wszechświecie. Jeśli istotnie są we Wszechświecie jakieś sprawy najważniejsze, to przede wszystkim są one takie dzięki temu, że to my przeżywamy je jako najważniejsze, że to my poznajemy, uznajemy i wyznajemy - czyli ogłaszamy - ich wartość. Gdyby nas nie było we Wszechświecie, któż by o nim pomyślał?

M.W.: I kto pomyślałby o Bożym Narodzeniu?

A.G.: My jednak istniejemy, a to może oznaczać, że KTOŚ jednak zadbał o to, żeby również Boże Narodzenie mogło być przez kogoś takiego jak my dostrzegane, przeżywane i uświadamiane w cudownym Kosmosie naszego wnętrza. Boże Narodzenie - niezależnie od tego czy jest przeżywane jako pamiątka objawienia się natury Boga człowiekowi, czy też jako obecność w kulturze mitu o tej treści - bywa więc subtelnym a niekiedy też wstrząsającym poruszeniem się tego naszego wewnętrznego kosmosu. Podczas kiedy to, co jest na zewnątrz nas zdaje się ulegać procesom wietrzenia i niszczenia, to ten nasz wewnętrzny mikrokosmos stopniowo zapełnia się coraz to nowymi przemyśleniami, emocjami, doświadczeniami i prawdziwymi, stale dostępnymi wartościami.

M.W.: Czym zasadniczym różni się ten Kosmos wewnętrzny od Kosmosu zewnętrznego?

A.G.: Przede wszystkim tym, że - jakby na przekór prawom natury - może dojrzewać. Dlatego moim zdaniem, nie ma nic ważniejszego w naszym życiu, jak to, żeby ten mikrokosmos codziennie odrobinę rozwinąć i ulepszyć. Tym możemy zajmować się niemal bez przerwy, bo do siebie samych mamy dostęp nieustanny i bezpośredni. A kiedy się troszeczkę usprawnimy i ulepszymy to możemy, i powinniśmy, podzielić się swoim doświadczeniem z innymi.

M.W.: Wróćmy jeszcze do tytułu "Jasełek…". Czy pomieszczona w tytule data roku dwutysięcznego ma jakieś głębsze odniesienie?

A.G: Jasełka pisałem w czasie kiedy to do wielu przedsięwzięć kulturalnych w Krakowie dopisywało się formułkę Kraków 2000. Były to przeważnie imprezy z udziałem wybitnych ludzi zarówno po stronie twórców czy wykonawców jak i po stronie odbiorców, co zapewniało im tzw. medialność. Przez umieszczenie w tytule Jasełek formułki Kraków…2000, starałem się uświadomić uczestnikom i gościom tego skromnego, kameralnego przedsięwzięcia, że mimo wszystko i ono zdarza się w Krakowie w roku 2000. Nawet postanowiłem troszeczkę przelicytować uprzywilejowane imprezy, stawiając przed Krakowem maleńkie - ale też niezbyt podłe - Betlejem, a po Krakowie bezkresny - chociaż niekoniecznie przytulny - Wszechświat.

M.W.: Czym dla pana jest czas świąt i czy napisanie sztuki na ten temat wpłynęło na sposób ich przeżywania?

A.G.: Jest to niewątpliwie czas gwałtownego hamowania, bowiem spokojna zdawałoby się praca bibliotekarza, właśnie w okresie świątecznym nabiera dodatkowego rozpędu. Trzeba sfinalizować zakupy książek, przysposobić je do wypożyczania, przygotować sprawozdania, podliczyć księgę inwentarzową, zaplanować pracę na rok następny, obmyślić i uzgodnić tematy oraz terminy imprez itd. Do tego właśnie wtedy dochodzi Św. Mikołaj i Boże Narodzenie, czyli prezenty, kartki świąteczne i oczywiście stan ducha. Od pewnego czasu próbuję sobie usprawniać przejście przez ten czas. Piszę i od razu redaguję w komputerze od 2-4 wierszy-kolęd, powielam je na ksero, a następnie rozdaję i wysyłam. Może w sumie zabiera mi to nie mniej czasu niż wtedy, kiedy przepisywałem 40 razy tradycyjną formułkę życzeń, ale z pewnością nie jest to zajęcie stereotypowe. Napisanie bowiem czegoś osobistego i jednocześnie uniwersalnego, a przy tym niebanalnego, czego się nie muszę wstydzić, stanowi nie byle jakie zadanie i nie lada frajdę duchową. Jest to swoisty adwent i rekolekcje w jednym. I podobnie było podczas tworzenia tekstu Jasełek. Polecam to zajęcie, tym bardziej, że jest ono zajęciem - w pełnym tego słowa znaczeniu - autoterapeutycznym.

M.W.: Czy jest pan autorem również innych tekstów, a jeśli tak - to jaka jest ich tematyka?

A.G.: Z zawodu jestem bibliotekarzem, dlatego z moim myśleniem znajduję się między człowiekiem, który tworzy - pisząc, a człowiekiem, który tworzy - czytając, czyli między pisarzem a czytelnikiem. Dodatkowo na to moje myślenie mają wpływ dwie instytucje sąsiadujące z naszą biblioteką, to znaczy WTZ Emaus 18 i WTZ Królowej Jadwigi 81. Efekt tych wpływów i kontaktów był taki, że udało mi się sformułować zarys Autoregulacyjnej i Autokomunikacyjnej Koncepcji Człowieka, a w jej obrębie uzasadnić jaką wartość ma dla naszego rozwoju stale pojawiające się w nas poczucie niepełnej sprawności i jaką wartość ma towarzysząca temu poczuciu - również stale obecna w nas - zdolność równoważenia się, czyli zdolność autoterapii (między innymi przez pisanie, czytanie i wszelkiego rodzaju twórczość).

Jeśli natomiast chodzi o rymotwórstwo, to pisuję od czasu do czasu krótkie role dla aktorów, prezentowane dotychczas przez panią Annę Sokołowską i pana Sławomira Rokitę - aktorów Teatru im. Słowackiego - w spektaklach muzycznych dla dzieci w Filharmonii Krakowskiej. Napisałem dotychczas 18 takich mini ról, z których każda ma 10 - 15 zwrotek. Ich bohaterami są m.in. Wróżka, Biała dama, Arlekin i Kolombina, Drzewo Szczęścia, Duch Fortepianu i Duch Klawesynu, Poeta, Lajkonik, Tańczysław Dana-Dana, Jasnodziej i Ciemnodziejka, Madame Złość.

Napisałem też kilka kolęd. Trzy z nich mają już muzykę, z tego dwie były śpiewane przez artystów z Piwnicy pod Baranami i zarabiały w krakowskiej PWST na wsparcie Domu Dziecka w Krzeszowicach. Oprócz tego jest w komputerowych szufladach kilkadziesiąt rozmaitych innych wierszy: na urodziny, na dobrą zupę pomidorową i na tematy poważniejsze.

M.W.: Widzę, że lubi pan pracę w bibliotece, czy istotnie jest w niej coś frapującego?

A.G.: Biblioteka to miejsce, w którym można wypożyczać książki lub korzystać z nich na miejscu, ale jeśli wnikniemy w rzecz głębiej, to zobaczymy, że jej rolą jest trwać przy procesie komunikacji i być warsztatem komunikacji ludzi z ludźmi. Podczas tego procesu, ludzie czytający nasze biblioteczne książki zmieniają się o nowe przeżycia, nowe doświadczenia, nowe wartości, nową wiedzę, a później - tacy odmienieni - zmieniają swoje otoczenie. Zatem, my bibliotekarze, mamy codziennie możliwość - i też prawdziwy zaszczyt - uczestniczyć i pomagać w rzeczywistej przemianie wielu ludzi. Są to uświadomienia wielu pokoleń bibliotekarzy, a ich realizacji uczyliśmy się wspólnie z twórcą naszej biblioteki i moim przyjacielem Jasiem Mrzygłodzkim.

M.W.: Co pan myśli o takiej instytucji jak WTZ?

A.G.: Różne dobre rzeczy, ale głównie to, że wszystkie instytucje świata można podzielić na takie, które są dobrymi warsztatami terapii zajęciowej oraz na takie, które jeszcze dobrymi nie są. Dla mnie oczywistym jest, że tam gdzie mamy do czynienia z pracą, zajęciem, aktywnością, twórczością - mamy automatycznie do czynienia z terapią. Ważne jest, żeby nam się ta praca-terapia udawała. Moim zdaniem dobry warsztat terapii zajęciowej dba o to, żeby człowiek odnalazł w sobie samodzielność i chęć, a w konsekwencji wiarę w wartość swoich pomysłów, decyzji, umiejętności i zdolności. Każdy człowiek jest bowiem obdarzony takim cudownym mechanizmem, który nie tylko sprawia, że potrafimy reagować na rozmaite zagrożenia, czyli popadamy w stan pewnego alarmu, w stan poczuwania niepełnej sprawności w każdej nowej sytuacji, ale co równie cudowne, ten alarm budzi w nas do życia takie ratunkowe ziarenko, które natychmiast zaczyna w nas rosnąć i sprawia, że stopniowo tę nową nieznaną sytuację oswajamy przy pomocy nowej wiedzy i nowego doświadczenia. Wszystko cokolwiek czynimy, jest właśnie taką gałązką, listkiem, kwiatem, owocem, który wyrasta z tego obudzonego alarmem ziarenka samodzielności i chęci. Chodzi tylko o to, żebyśmy dali sobie czas na to dorastanie, i żebyśmy potrafili wspomagać się wzajemnie w owym kiełkowaniu, wzrastaniu i dojrzewaniu.

M.W.: Czy to oznacza, że powinniśmy być dla siebie wzajemnie terapeutami?

A.G.: Sądzę, że niezależnie od tego czy sobie to uświadamiamy, czy nie, wszyscy jesteśmy współuczestnikami terapii i wszyscy jesteśmy terapeutami dla siebie samych i dla tych, z którymi współistniejemy. Żebyśmy jednak byli dobrymi terapeutami dla siebie i dla innych, musimy zrozumieć, że to czego uczy nas tak zwany wielki świat, czyli prawo rywalizacji i dominacji, to są błędy, które odgradzają nas od siebie i niszczą nasze wnętrze. W istocie bowiem każdy z nas jest jednostką, która żyje we własnym niepowtarzalnym wewnętrznym, nieskończenie wielkim i nieskończenie bogatym ogrodzie - w owym mikrokosmosie - który nie da się porównać z niczym co jest na zewnątrz, bo jest życiem samym. Nie ma powodu starać się być kimś innym niż się jest, nie ma powodu przeżywać zazdrości, nie ma też powodu, aby się czymkolwiek chełpić. Natomiast zawsze jest w nas głęboka potrzeba dbałości o stan tych naszych wewnętrznych rajów i jest potrzeba wzajemnego dzielenia się ich pięknem, i wzajemnego dostrzegania tego piękna. Dlatego starajmy się zauważać innych, akceptować ich i troszczyć się o nich.

M.W.: Praktykują u pana osoby z naszych Warsztatów, czy widzi pan wśród nich przyszłe "perły" bibliotekarstwa?

A.G.: Ostatnio ozdabiały naszą bibliotekę dwie takie perełki: pani Jadzia i pan Wiesio. Bardzo ciepło o nich myślę i marzyłyby mi się w naszej bibliotece takie warunki lokalowe, żebym mógł im zapewnić lepsze miejsce do pracy i lepszą jej organizację. Jestem im bardzo wdzięczny za to, że chcą poznawać bibliotekę od wewnątrz, że są dzielni w wykonywaniu rozmaitych - zdaję sobie z tego sprawę - niekoniecznie atrakcyjnych czynności.

M.W.: Czy jest taka książka, którą poleciłby pan nieomal każdemu?

A.G.: Jest sporo takich książek, ale książką ratunkową na pewno może być Znaczy Kapitan Karola Borcharda. Przed laty mnie samemu tę książkę polecił wspomniany wcześniej Jaś Mrzygłodzki i ja również polecam ją wielu czytelnikom, a szczególnie tym, którzy czują się w życiu zagubieni i słabi. Jej bohaterem jest kapitan Polskiej Żeglugi Wielkiej - Mamert Stankiewicz, wychowawca wielu pokoleń oficerów i marynarzy, człowiek niezłomny, solidny i prawy, którego chce się w życiu naśladować. Książka jest hołdem autora dla swojego wychowawcy, dowódcy i przyjaciela, jednak przede wszystkim jej subtelnym tematem jest miłość do człowieka i takie jej przejawy jak odpowiedzialność i wierność. A chociaż jest relacją zdarzeń i sytuacji autentycznych, czyta się ją jako żywą, dowcipną i barwną powieść przygodową i chętnie się do niej wraca. Mamy w bibliotece kilka jej egzemplarzy.

M.W.: Dziękuję panu za rozmowę.

A.G.: Dziękuję.

Notka chronologiczna: Tekst najpewniej ukazał się w wiosennym Nieregularniku w roku 2002, bo wersja Jasełek, o których rozmawiamy wystawiona została w WTZ ul. Kr. Jadwigi 81, w dniu 20 grudnia 2001’. Niestety skopiowany ongiś od Pani Małgosi plik, nie pamięta dnia swoich narodzin.